Wszyscy tak naprawdę żyjemy teraz tym samym, czyli pandemią koronawirusa. Interesujące są jednak różnice w podejściu poszczególnych krajów i społeczeństw do tego śmiertelnego zagrożenia.
Azjaci podeszli metodycznie i bezwzględnie, bo są dobrze zorganizowani (Japonia, Korea Południowa) albo mają reżimy totalitarne (Chiny). Efekty już widać.
Włosi na początku „na luziku” i efekty też widać, tyle, że tragiczne. Podobną ścieżką podążają niestety Hiszpanie, Francuzi i niestety Szwajcarzy, choć ostatnio się otrząsnęli (czy aby nie za późno?). Choć nigdy nie jest za późno, liczbę chorych (i ofiar śmiertelnych) można jeszcze ograniczyć. Podobną lekkomyślnością wykazały się, o dziwo, dwa kraje germańskie: Austria i Niemcy. Austriacy bo z chciwości nie chcieli zamknąć kurortu Ischgl i innych (Tyrol żyje w dużej mierze z turystów) a Niemcy chyba dlatego, że ich słynne zdolności organizacyjne i dyscyplina to już raczej przeszłość.
Polska poszła chyba słuszną drogą, stosując dość drastyczne środki zapobiegawcze na bardzo wczesnym etapie epidemii. Problemem mogą być jednak zarażeni Polacy wracający do kraju (w Chinach drugi dzień z rzędu nie ma nowych zachorowań z wyjątkiem przyjezdnych). Problemem Polski są też braki materiałowe (maseczki, kombinezony) i sprzętowe (sprzęt wspomagający oddychanie). Jest to zresztą problem wszystkich krajów. Polska ma podobno 1000 zestawów do wspomagania oddychania. Szwajcaria, jeden z najbogatszych krajów na świecie i o pięć razy mniejszej ilości ludności niż Polska ma ich 2000 (1100 w cywilnych placówkach medycznych i 900 w posiadaniu armii, choć ta cześć została zamówiona ostatnio i jeszcze chyba nie dotarła od producenta, na szczęście lokalnego). Co się jednak stanie kiedy 10.000 chorych będzie wymagało wspomagania oddychania? A to wcale nie jest nieprawdopodobny scenariusz. Odpowiedz jest oczywista: większość z nich się udusi.
Na tym tle ciekawy jest model holenderski (i do niedawna brytyjski): tzw. kolektywnej odporności. Czyli niech zachoruje jak najwięcej ludzi (i nabierze odporności) a służba zdrowia będzie leczyć najcięższe przypadki. W tym podejściu jest jednak duże ryzyko: gwałtowny wzrost liczby ciężko chorych, przekraczający przepustowość oddziałów intensywnej opieki medycznej. Czyli efekt może być z gatunku „operacja się udała ale pacjent umarł”. Angole się tego wystraszyli i się wycofali, Holendrzy są odważniejsi i uparci. Wtórują im liczni specjaliści mówiąc, że izolacja działa ale wtedy większość społeczeństwa nie nabiera odporności. I że do Chin epidemia może wrócić z dziesięciokrotnie wyższą mocą.
Nie jestem epidemiologiem a nawet lekarzem, więc nie wiem, kto ma rację. Oni zresztą też nie wiedzą. Wiem tylko, że należy dbać o odporność organizmu, unikać innych ludzi. I boję się, jak chyba każdy.
W międzyczasie pustoszę moje spore zapasy wina. Ostatnio wypiłem butelkę niezłego Bordeaux (a dokładniej z apelacji Haut-Medoc): Château de Lamarque, rocznik 2014. O dziwo, dłuższe napowietrzanie w kieliszku, choć skuteczne, nie było tak dobre, jak odstawienie połowy butelki na noc do lodówki. Następnego dnia wino było po prostu fantastyczne! Kolejny dowód na potwierdzenie prawdziwości dwóch znanych powiedzeń: „cierpliwość jest cnotą” i „śpiesz się powoli”!
Miłego (i przede wszystkim zdrowego) weekendu!