Sąd Boży czyli słówko o wyborach prezydenckich

Termin wyborów za ciut ponad miesiąc, na świecie szaleje pandemia koronawirusa a władza, jak gdyby nigdy nic, chce zorganizować głosowanie i nas do niego zachęcić. Szaleństwo…

Właściwie to zastanawiam się, dlaczego nie ma fali pozwów obywateli przeciwko państwu. Bo przecież jest to jawne działanie przeciw zdrowiu i życiu Polaków. Można to też uznać za podżeganie do samobójstwa co chyba też jest karane. Może pozwy pojawią się bliżej wyborów? Mam jednak dwa kreatywne pomysły.

Pierwszy znany był już w Średniowieczu i polegał na próbie przejścia przez rozżarzone węgle, żeby udowodnić swą niewinność lub wiarę. Chciałbym poddać takiemu testowi obywatela Kaczyńskiego. Oczywiście mając na względzie zaawansowany wiek i problemy z chodzeniem Przywódcy, odpuściłbym mu spacer po węglach, nie byłoby to bowiem zbyt humanitarne. Skoro jednak twierdzi, że wybory 10 maja powinny się odbyć, to umieśćmy go na próbę wśród zakażonych wirusem. Jeśli nie zachoruje i przeżyje ten eksperyment to chyba faktycznie można bezpiecznie głosować:)


Mój drugi pomysł jest taki: niech wyborcy PiS idą głosować a pozostali niech się wstrzymają, pozostając w domach. Naturalnie Duda wygra w pierwszej turze, otrzymując prawie 100% głosów, przy bardzo niskiej frekwencji. Po 2-3 tygodniach zobaczymy, jak bezpieczne było to głosowanie. Obawiam się jednak, że po takim eksperymencie poparcie dla PiS spadnie w sposób naturalny bo przecież nieboszczycy nie zagłosują w kolejnych wyborach…


Wybaczcie te makabryczne żarty, taki mam dziś nastrój. Mam szczerą nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży a termin wyborów zostanie przełożony. Chociażby o rok…

I Have a Dream…takie całkiem zwyczajne marzenie!

Wszystkie te ograniczenia wychodzą mi już bokiem. Zresztą pewnie podobnie jak setkom milionów ludzi na całym świecie. Do chwili zwątpienia przyznała się ostatnio publicznie nawet Ania Lewandowska.

Ja niby nie mam tak źle, bo w Szwajcarii można wychodzić z domu w celach innych niż praca czy zakupy żywności albo leków. Ale mimo wszystko te puste ulice, zamknięte sklepy, kawiarnie, restauracje, kina itd. działają naprawdę przygnębiająco. Tym bardziej, że cyfry wyglądają coraz gorzej zamiast coraz lepiej.

Wiecie jakie mam marzenie? Napiszę Wam.

Wyobraźmy sobie ciepłą, majową sobotę. Wczesną porę, na przykład godzinę 11.30. Słoneczko już dość wysoko, niebo błękitne, bez jednej chmurki. W kawiarnianych ogródkach tłum ludzi, wygrzewających się w promieniach słońca. Gwar rozmów, śmiech, ciasno: stolik przy stoliku. Ludzie piją kawę: latte, capuccino, espresso. Niektórzy herbatę, niektórzy sok. Ktoś je lody. Ktoś, pomimo wczesnej pory, zamówił kieliszek prosecco.
Siadam przy stoliku, oczywiście bez żadnej pierdolonej maseczki. Nikt nie kaszle, nikt nie kicha. Piję espresso i wdycham czyjeś perfumy. Ładne, takie lekkie, „wiosenne”. Po chwili czuję mocny zapach cygara. Niektórzy powiedzą raczej „smród” i się skrzywią. Ja nie palę ale uwielbiam woń dobrego cygara, podobnie jak lubię zapach skóry w samochodzie czy w sklepie z dobrymi butami. Leniwie przeglądam menu, może zostanę na lunch? Sałatka „Cezar” i kieliszek schłodzonego białego wina? Potem mała porcja sernika ze słonym karmelem i kolejne espresso? Gapię się na gromady spacerowiczów i wdycham zapach wiosny, nie bojąc się, że ktoś poczęstuje mnie małymi gównianymi cząsteczkami białka zwanymi wirusem COVID 19, który może mnie udusić.

Miła wizja? Będzie tak jeszcze kiedyś?

Miłego weekendu!

A może Trump ma rację?

Nie przepadam za Donaldem Trumpem ale może „w jego szaleństwie jest metoda”? Trump powiedział ostatnio, że gospodarka potężnie ucierpi w wyniku powszechnego „lockdown” (zamknięcia) i że być może będzie więcej ofiar samobójstw po utracie pracy niż ofiar koronawirusa. Czarne scenariusze mówią o możliwości 30% bezrobocia w USA i jeśli się głębiej nad tym zastanowimy, to może tak być. Gospodarka bowiem to system naczyń połączonych: ktoś traci pracę, przestaje robić zakupy inne niż podstawowe, przestaje podróżować, nie wydaje na rozrywki, usługi (fryzjer, kosmetyczka, pralnia itp.), nie kupuje nowego samochodu. Pada więc kolejna grupa firm a ich zwalniani pracownicy zasilają szeregi bezrobotnych. I tworzy się zaklęty krąg.

Warto przypomnieć (o czym zresztą też pisałem), że Holendrzy nie zdecydowali się na zamknięcie ludzi w domach, wybrali teorię tzw. kolektywnej odporności. Czy mają więcej zachorowań i zgonów niż w innych krajach europejskich? Nie!

Oczywiście decyzja, żeby nie zamykać kraju jest bardzo trudna dla polityków, będą bowiem mieli na sumieniu wiele ofiar epidemii. Czy jednak armia bezrobotnych nędzarzy nie stanie się dla nich jeszcze większym obciążeniem?

Ciekawią mnie bardzo Wasze opinie! Piszcie proszę co o tym sądzicie!

Jak wysiedzieć w domu?

Bo że siedzieć trzeba to fakt. To chyba jedyny w miarę pewny sposób, żeby się ochronić przed zakażeniem. Ktoś, kto się uczy czy pracuje ma niby łatwiej. Tak czy inaczej, wolnego czasu jest więcej, niż zazwyczaj a ograniczenie wychodzenia powoduje, że czas dłuży się niemiłosiernie.

Ostatnio zastanawiam się, jakie zajęcia wymyślić dla siebie. Bo w kolejnych krajach wprowadza się „lockdown” (we francuskiej wersji „confinement”). Mówi się, że osoby inteligentne się nie nudzą. Myślę, że to ściema ale zobaczymy.


Moje plany (i postanowienia) są następujące (oprócz pracy):
– wypastowane wszystkich butów i schowanie tych, które nie będą używane w dającej się przewidzieć przyszłości
– wyprasowanie wszystkich koszul (na szczęście mam ich dużo)
– wyrzucenie wszystkich niepotrzebnych „papierów” czyli zapłaconych rachunków, przeczytanych czasopism itp.
– wyrzucenie wszystkich innych niepotrzebnych rzeczy
– generalne sprzątanie plus mycie okien
– codzienna gimnastyka (min. pół godziny)
Tyle prac fizycznych. A intelektualne?
Otóż zostało mi kilka książek do poczytania tudzież kilka filmów do obejrzenia. Mam też zamiar podreperować swój żałosny poziom francuskiego. No i mam zamiar kontynuować pisanie postów.
A co dla podniebienia? Regularnie pustoszę mój wielki Eurocave, spożywając najpierw gorsze wina. Obecnie w sklepach można dostać znakomity rocznik 2016 win z Bordeaux, jak sobie zrobię na nie miejsce to po wygaśnięciu zarazy ruszę na zakupy winiarskie. No i próbuję gotować „coś z niczego”. W ostatnim francuskim odcinku „Top Chef” było zadanie polegające na wykorzystaniu resztek i odpadków (na przykład obierków) do zrobienia dań gastronomicznych. Naturalnie nie mam takich umiejętności ale program mnie bardzo zainspirował. Warto eksperymentować!


Życzę Wam dużo zdrowia i dużo wytrwałości. To „gówno” wreszcie minie i choć tkwimy w nim już prawie po szyję, to może uda nam się utrzymać na powierzchni:)

Kto ma rację a kto nie?

Wszyscy tak naprawdę żyjemy teraz tym samym, czyli pandemią koronawirusa. Interesujące są jednak różnice w podejściu poszczególnych krajów i społeczeństw do tego śmiertelnego zagrożenia.

Azjaci podeszli metodycznie i bezwzględnie, bo są dobrze zorganizowani (Japonia, Korea Południowa) albo mają reżimy totalitarne (Chiny). Efekty już widać.

Włosi na początku „na luziku” i efekty też widać, tyle, że tragiczne. Podobną ścieżką podążają niestety Hiszpanie, Francuzi i niestety Szwajcarzy, choć ostatnio się otrząsnęli (czy aby nie za późno?). Choć nigdy nie jest za późno, liczbę chorych (i ofiar śmiertelnych) można jeszcze ograniczyć. Podobną lekkomyślnością wykazały się, o dziwo, dwa kraje germańskie: Austria i Niemcy. Austriacy bo z chciwości nie chcieli zamknąć kurortu Ischgl i innych (Tyrol żyje w dużej mierze z turystów) a Niemcy chyba dlatego, że ich słynne zdolności organizacyjne i dyscyplina to już raczej przeszłość.

Polska poszła chyba słuszną drogą, stosując dość drastyczne środki zapobiegawcze na bardzo wczesnym etapie epidemii. Problemem mogą być jednak zarażeni Polacy wracający do kraju (w Chinach drugi dzień z rzędu nie ma nowych zachorowań z wyjątkiem przyjezdnych). Problemem Polski są też braki materiałowe (maseczki, kombinezony) i sprzętowe (sprzęt wspomagający oddychanie). Jest to zresztą problem wszystkich krajów. Polska ma podobno 1000 zestawów do wspomagania oddychania. Szwajcaria, jeden z najbogatszych krajów na świecie i o pięć razy mniejszej ilości ludności niż Polska ma ich 2000 (1100 w cywilnych placówkach medycznych i 900 w posiadaniu armii, choć ta cześć została zamówiona ostatnio i jeszcze chyba nie dotarła od producenta, na szczęście lokalnego). Co się jednak stanie kiedy 10.000 chorych będzie wymagało wspomagania oddychania? A to wcale nie jest nieprawdopodobny scenariusz. Odpowiedz jest oczywista: większość z nich się udusi.

Na tym tle ciekawy jest model holenderski (i do niedawna brytyjski): tzw. kolektywnej odporności. Czyli niech zachoruje jak najwięcej ludzi (i nabierze odporności) a służba zdrowia będzie leczyć najcięższe przypadki. W tym podejściu jest jednak duże ryzyko: gwałtowny wzrost liczby ciężko chorych, przekraczający przepustowość oddziałów intensywnej opieki medycznej. Czyli efekt może być z gatunku „operacja się udała ale pacjent umarł”. Angole się tego wystraszyli i się wycofali, Holendrzy są odważniejsi i uparci. Wtórują im liczni specjaliści mówiąc, że izolacja działa ale wtedy większość społeczeństwa nie nabiera odporności. I że do Chin epidemia może wrócić z dziesięciokrotnie wyższą mocą.

Nie jestem epidemiologiem a nawet lekarzem, więc nie wiem, kto ma rację. Oni zresztą też nie wiedzą. Wiem tylko, że należy dbać o odporność organizmu, unikać innych ludzi. I boję się, jak chyba każdy.

W międzyczasie pustoszę moje spore zapasy wina. Ostatnio wypiłem butelkę niezłego Bordeaux (a dokładniej z apelacji Haut-Medoc): Château de Lamarque, rocznik 2014. O dziwo, dłuższe napowietrzanie w kieliszku, choć skuteczne, nie było tak dobre, jak odstawienie połowy butelki na noc do lodówki. Następnego dnia wino było po prostu fantastyczne! Kolejny dowód na potwierdzenie prawdziwości dwóch znanych powiedzeń: „cierpliwość jest cnotą” i „śpiesz się powoli”!


Miłego (i przede wszystkim zdrowego) weekendu!

A może macie ochotę coś ugotować? Tak z nudów?

Jakiś czas temu jadłem w Poznaniu pyszne małże w postaci farszu do makaronu-muszli (conchiglie), barwionego na czarno sepią, czyli atramentem z kałamarnic. Ponieważ miałem na nie ochotę a wersja oryginalna jest trudna do zrobienia (nie znalazłem atramentu z kałamarnic a makarony znikają szybko z półek więc ciężko dostać akurat conchiglie), wykonałem wersję kryzysową:)

Z półek sklepowych (a dokładniej z lad chłodniczych) znikają też mrożonki ale na szczęście ludzie raczej nie kupują mrożonych muli. Znajdziecie więc łatwo paczkę takich, które mają aż dwie zalety: są pozbawione muszelek i już wstępnie ugotowane. Posumowując: potrzebujemy dowolnego makaronu (ja lubię rurki czyli penne albo kokardki czyli farfalle, bo się je łatwo je), paczki mrożonych muli, gotowanych i bez skorupki, jednej cebuli, kilku ząbków czosnku, pęczka kolendry (albo natki pietruszki jak ktoś nie lubi kolendry), śmietanki do sosów, szklanki białego wina, soli i pieprzu (ewentualnie szczypty szafranu bo podbija smak i daje ładny żółty kolor) i…tyle.


Cebulę i czosnek siekamy w drobną kostkę i dusimy przez ponad 20 minut na głębokiej patelni ze śmietanką, białym winem (musi odparować) oraz solą, pieprzem i szafranem. Jak sos zrobi się za gęsty, można dolać więcej wina albo odrobinę wody. Mule (wcześniej rozmrożone) dodajemy tak ze dwie minuty przed końcem duszenia a kolendrę albo pietruszkę (listki oberwane z gałązek) na minutę przed końcem i sos gotowy. W międzyczasie gotujemy makaron „Al dente” i mieszamy z sosem.

Ja lubię jeść na głębokim talerzu ale na płaskim wygląda chyba ładniej. Można ozdobić kilkoma listkami świeżej kolendry (pietruszki). Do tego nawet najprostsze, tanie ale dobrze schłodzone Sauvignon Blanc (jeśli ktoś lubi orzeźwiające wino) lub Chardonnay (też pasuje ze względu na śmietankę w sosie) albo Pinot Grigio (jeśli ktoś lubi Pinot Grigio czyli białe wino bez smaku) i można się smacznie najeść, czekając na koniec epidemii:) Smacznego!

Na koniec dobra wiadomość: czytam właśnie, że we Włoszech krzywa zachorowań zaczyna się delikatnie spłaszczać co może być sygnałem, iż tam epidemia już hamuje.

Pusto wszędzie, straszno wszędzie. Co to będzie, co to będzie?

Witajcie. Powstrzymam się od komentowania epidemii bo chyba niczego nowego nie można o tym napisać. Mam jednak dość czarne myśli dotyczące czasów „po”; moje ekonomiczne wykształcenie i praca w branży finansowej nie pozwalają mi o tym nie myśleć.

Już teraz wiadomo, że epidemia oznacza potężne koszty. Potężne dla przedsiębiorstw i potężne dla budżetów państw. Wiele branż nie przetrwa bez pomocy państwa. Pomyślcie o liniach lotniczych, turystyce, hotelarstwie, biznesie wystawienniczo-kongresowym itd. Pomyślcie o producentach i sprzedawcach dóbr luksusowych.

Wiele firm padnie, wiele osób straci pracę. A jeśli nawet pomoc państwa będzie dostateczna, to państwo musi skądś wziąć pieniądze. Skąd? Oczywiście z naszych kieszeni. Może drastycznie podnieść podatki. Może zabrać nam część oszczędności. Może obciąć „socjal”. I tak dalej.

Czekają nas chude lata. Może nie będą aż tak chude, jak się obawiam, ale ten optymizm i wzrost zamożności jaki widzieliśmy w naszym kraju w ostatnich latach wrócą nieprędko. Choć oczywiście kiedyś wróci, bo wszystko jest cykliczne. Widać to najlepiej po oznakach wiosny. Przyroda budzi się do życia więc nie traćmy optymizmu.

Skromniejsze życie też potrafi być piękne!

Spokojnego weekendu!

Okoliczności są wyjątkowe więc coraz więcej krajów wprowadza stan wyjątkowy, zamyka szkoły, granice i apeluje do ludności o pozostanie w domu. Wydaje się, że choć podjęte późno, są to bardzo słuszne kroki. Ważne jest też jednak przekazywanie dobrych wieści. Pierwsza jest taka, że według WHO epidemia w Chinach i Korei Południowej wygasa. Druga jest taka, że lekarstwo produkowane przez szwajcarski koncern Roche (na inną chorobę) okazuje się skuteczne w leczeniu koronawirusa i jest już intensywnie testowane na pacjentach we Włoszech i w Chinach. Nazywa się Tocilizumab. Trzecia jest taka, że Apple ponownie otworzył wszystkie 42 salony sprzedaży z Chinach. Czwarta, że Szwajcaria przeznaczyła dziesięć miliardów franków na pomoc dla swoich firm ponoszących straty w wyniku epidemii a Niemcy zapowiedziały pomoc w nieograniczonej wysokości dla rodzimego biznesu (Lufthansa już zgłosiła się po rządową pomoc). Gospodarka potrzebuje takiego wsparcia! Mam nadzieję, że Polska też pomoże rodzimym firmom.

Moi Drodzy czytelnicy, nie  narażajcie siebie i innych, zostańcie w domu! Czytanie książek, oglądanie filmów czy picie wina też potrafi być przyjemne:) Wiem to z własnego doświadczenia:)

Życzę spokoju, zdrowia i, mimo wszystko, dobrego nastroju. Napiszę do Was w poniedziałek.

No i zrobił się syf

W szwajcarskim kantonie Ticino wprowadzono stan wyjątkowy a władze federalne rozważają objęcie nim całości kraju. Liczba chorych w Szwajcarii zbliża się do tysiąca. Na szczęście zmarły narazie tylko cztery osoby. Helweci mają doskonały system opieki zdrowotnej i dużo pieniędzy, więc wyposażenie szpitali też nie pozostawia wiele do życzenia.

Żyjąc na codzień w Genewie w zasadzie nie widać żadnych objawów paniki czy choćby niepokoju. Ludzie normalnie podróżują środkami komunikacji miejskiej (choć pasażerów jest mniej), w porze obiadowej nadal nie dostaniecie w restauracji stolika bez wcześniejszej rezerwacji. W centrum w godzinach pracy jest więcej wolnych miejsc parkingowych bo cześć osób pracuje z domu. Najważniejsze jednak, że sklepy są pełne towaru.

Sam zrobiłem większe zakupy na zapas (pomidory, tuńczyk i sardynki w puszkach, makarony, ryż, twarde sery, czekolada itp.) ale potem poczułem się lekko zawstydzony. Zupełnie natomiast nie rozumiem paniki zakupowej w Polsce. Kolega przysłał mi wczoraj zdjęcie pustych półek w Lidlu. Jaki to ma sens w kraju, który jest ogromnym producentem i eksporterem żywności?

Z tego wszystkiego dobrze chociaż, że wyniki handlu w pewnym stopniu równoważą spadek obrotów w innych dziedzinach gospodarki (transport, turystyka). No i jestem w szoku, że co głupsi przedstawiciele Episkopatu Polski oraz katoliccy publicyści nawołują do chodzenia do kościoła. W katolickich Włoszech kościoły zamknięto. U nas księża do nich zapraszają, żeby „leczyć duszę”. Świetny pomysł dla starszych, schorowanych ludzi. Taki subtelny, delikatny i pośredni sposób popełnienia samobójstwa.

Na rynkach finansowych masakra.

Ciekawe, co z tego wszystkiego wyniknie…

Miłego dnia mimo wszystko!

Trochę cyferek

Mój kumpel M. polecił mi stronę worldometers.info. Mało rzeczy jest mnie dziś w stanie uspokoić (statystyki zachorowań  i zgonów z powodu koronawirusa na świecie rosną, rynki finansowe ostro pikują w dół; takie obrazki widzieliśmy ostatnio w wielkim kryzysie 2008 roku) ale pobieżna lektura cyferek jednak uspokaja.

Mamy na tę chwilę na świecie 110.110 potwierdzonych przypadków zachorowań na koronawirusa i 3.831 zgonów. Jest nas na świecie ogółem 7.7 miliarda ludzi!!! Wirus zabija głównie osoby starsze, cierpiące już skądinąd na różne przewlekłe schorzenia.

Jednocześnie mamy na świecie ponad 41 mln osób zakażonych HIV/AIDS, w tym roku na chorobę tę zmarło ponad 314 tys. osób. Mamy też w tym roku już ponad 1.5 mln. zmarłych na różne nowotwory.

W Szwajcarii na koronawirus zachorowały 327 osoby, z czego dwie zmarły. Na 8.5 mln ludności!

W Polsce chorych jest 12 osób, narazie nikt nie umarł.
Dla porównania na nowotwory rocznie umiera w Polsce ponad 100 tys. osób. I jakoś media o tym codziennie nie trąbią, choć na raka może zachorować każdy, nawet niemowlę. I to w dowolnym momencie, nie wiadomo od czego.
Dla przypomnienia, w Polsce żyje oficjalnie 38 mln ludzi.

A teraz porównanie z Lotto. Prawdopodobieństwo trafienia szóstki w Lotto w Polsce wynosi 1:14 mln. Znacie kogoś, kto trafił szóstkę?
Jak narazie prawdopodobieństwo zachorowania na koronawirusa wynosi 1:3 mln. Tylko ok. 5 razy wyższe. To nadal bardzo,  bardzo niewiele. Znacie kogoś, kto zachorował? Ja natomiast znam bardzo wiele przypadków nowotworów zarówno wśród bliskich jak i znajomych.

Ktoś może mi zarzucić, że bawię się cyferkami. Tak, ale porównanie do nowotworów robi wrażenie. Koronawirusa nie wolno lekceważyć. Może zachorować wiele milionów ludzi. Wiele setek tysięcy może umrzeć. Gospodarka światowa już odczuwa skutki paniki. Chcecie jednak dobrą wiadomość na koniec? W Chinach epidemia wydaje się hamować. Według oficjalnych danych zachorowało tam około 80 tys. osób, zmarło  3100. Wyleczono 58 tys. ludzi, chorych jest obecnie poniżej 20 tys. osób a w ostatniej dobie przybyły tylko 43 przypadki zachorowań. Już Wam lepiej?

Miłego poniedziałku!:)